niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział 1

Dawno, dawno temu, na obrzeżach Los Angeles mieszkały sobie dwie siostry. Mimo różnic, które je dzieliły, kochały się bardzo. Zawsze zgadzały. Pomagały sobie w trudnych chwilach. Vanessa, dziewczyna o kruczoczarnych włosach, skazana na sukces. Laura, brunetka o wielkim sercu, której w życiu udało się jedynie nauczyć grać na pianinie (dodam, po 5 latach ćwiczeń). Po wyjeździe rodziców kontakt między nimi nieco osłabł, obie dziewczyny na pewien czas zamknęły się w sobie. Po kilku latach jednak, ich relacje odrobinę się poprawiły, lecz to wciąż nie było to samo. Różnice między nimi zaczęły być coraz bardziej zauważalne. Może i w pewien sposób ze sobą rywalizowały, jednak nie zmienia to faktu, że kochały się ponad wszystko. W zasadzie z powrotem udało im się zbliżyć tylko dzięki pewnej historii. Historii, którą zaraz Wam opowiem.

*

Vanessa zdążyła uchylić drzwi mieszkania, gdy jej uszu dobiegł potwornie zgrzytliwy dźwięk. Skrzywiła się machinalnie i czym prędzej ruszyła w stronę salonu, porzucając po drodze zakupy na środku korytarza.
- Laura. - mruknęła krzyżując ręce na piersi.
Na satynowej kanapie siedziała szczupła brunetka, usilnie próbująca złapać na gitarze F-dur. Na jej twarzy malował się paskudny grymas, mówiący tyle co "łatwiej jest zlecieć z chińskiego muru i się nie zabić".
- Przecież nie da się rozstawić palców na trzech progach - jęknęła Laura i od razu złapała się za palec, który nienaturalnie wygiął się o jakieś 50 stopni. Od miesiąca wciąż siedziała z gitarą w ręce, i, brzydko mówiąc, gucio z tego wychodziło. Myślała, że może się do tego nie nadaje, ale skoro Vanessie się udało, jej też powinno. Wspomnienia dotyczące nauki gry na pianinie były znacznie bardziej przyjemne.
Brzdąkała jeszcze kilka minut, aż uszy w końcu jej odpadły, a opuszki palców poczęły przypominać dorodne, wściekle bordowe buraki. Wtedy dobiegły ją wrzaski Vanessy. Znużona weszła do kuchni, a na jej twarzy zagościł kpiący uśmieszek. Jej siostra drugi dzień z rzędu magicznym cudem umieściła partię świeżych naleśników na suficie. Ściekał po nich miód, uporczywie kapiący na białe kafelki.
Laura teatralnie zaklaskała w dłonie i zanim zdążyła pociągnąć Vanessę za rękaw, na głowie czarnowłosej wylądował spalony po bokach naleśnik.
Witamy w willi przedstawicielek rodu Marano, pomyślała kąśliwie Laura.

*

Riker Lynch wraz z Ellingtonem Ratliffem od przeszło godziny montowali wannę. Delikatnie mówiąc, nie szło im to najlepiej. Wystarczy spojrzeć na tony folii i wody porozlewanej na około.
- Może po prostu wezwiemy jakiegoś specjalistę? - zapytała Rydel, powstrzymując kolejny wybuch złości.
- A może po prostu pozwolicie specjaliście wkroczyć do akcji? - burknął Ross, który od dłuższego czasu musiał prędko skorzystać z toalety. Już nie raz radził sobie z zapchanym zlewem, przeciekającym kranem i tego typu pierdołami. Wmontowanie wanny zajęłoby mu może z 15 minut. Aczkolwiek był tu prócz Rylanda najmłodszym dzieciakiem, "dzieciakiem", i nikt nie pozwalał mu na "wkroczenie do akcji".
W tym momencie do łazienki wleciał rudy piesek z czarnym ogonem i tego samego koloru ciapkami na uszach i pyszczku.
- A kto to, kto przyszedł do tatusia, no kto? - ryknął Ross i począł szorować małą Kiarę szczotką po plecach. Zwierzak tak się ucieszył, że z radości posiusiał się na środku toalety. Rydel jęknęła, a Riker niczego nieświadomy stanął skarpetką prosto w żółty płyn i poślizgnął się waląc czaszką w krawędź wanny.
Witamy w willi przedstawicieli rodu Lynch, pomyślał kąśliwie Ross.

*

Kiedy Vanessa podejrzanie zbyt radośnie śpiewała pod prysznicem, Laura przeklinała w duchu samą siebie. Od kilku tygodni szukała pracy, niestety niezbyt jej szło. Prawdę mówiąc przeszukała dosłownie wszystkie lokalne gazety, a propozycji pracy było jak kot napłakał. Inna sprawa, że podczas studiów niezbyt ma się czas na choćby jedzenie, a co dopiero pracę. Chciałaby być taka jak Vanessa. Kobieta sukcesu, której w życiu nie wyszła jedynie siostra (pozbawione sensu słowa Laury). Chociaż czarnowłosa od jakiegoś czasu dość dziwnie się zachowuje. Laura chciała to sprawdzić, lecz siostra zbywała ją wymówkami godnymi dzieci z klasy czwartej podstawówki.
Vanessa w samej bieliźnie i turbanie na głowie wyszła z łazienki śpiewając Shower Becky G. Znów uśmiechała się jakby to miał być ostatni dzień jej życia. Laura widząc zachowanie siostry raz po raz wywracała oczami, lecz po chwili zaczęły ją od tego boleć powieki. Już wychodziła z pokoju, gdy stało się coś, co w domu sióstr Marano nie było codziennością.
- Laura, mogę ci powierzyć pewną tajemnicę? - zapytała starsza dziewczyna okrywając się kołdrą. Laura zlustrowała ją pełnym niepokoju spojrzeniem.
- Jasne. - przytaknęła, gdyż ze zdziwienia tylko na to ją było stać.
Vanessa znów uśmiechnęła się niczym czarownica i oparła głowę na dłoniach.
- No wiesz... - zaczęła - Bo od jakiegoś czasu, jak może zauważyłaś, jestem dziwnie szczęśliwa...
- Nie ukrywam, nie dało się tego nie zobaczyć.
- A więc... - czarnowłosa spojrzała na obojętną minę siostry i zrezygnowała z ciągu dalszego. Laura od kilku miesięcy była sarkastyczna i ironiczna niczym samotna babcia z dziewięcioma kotami całkowicie odizolowana od świata. Irytowało ją to do tego stopnia, że momentalnie robiła się cała czerwona na twarzy. Tym razem się powstrzymała i na pożegnanie rzuciła coś w stylu "Jeszcze nie dojrzałaś do takich spraw", po czym wyszła z pokoju jak nigdy nic. Laura, nie kryjąc żalu i zawiedzenia, wzniosła ręce do nieba i idąc w kierunku łazienki prawie zabiła się o własne nogi.

*

Ellington i Rydel od jakiegoś czasu ciągle szeptali między sobą. Wkurzało to całą rodzinkę, w szczególności Rossa, którego, nie oszukujmy się, wszystko denerwowało. Riker siedział i szczerzył się do telefonu. Rocky słuchał muzyki robiąc, próbując robić, naleśniki. Ryland zaginął w akcji. Ross więc siedział jak ten kołek i głaskał Kiarę wymyślając coraz to gorsze uwagi na temat rozpiszczanych narzeczonych. Psiak raz po raz machał ogonem, wylizywał i tak już całą mokrą od śliny dłoń blondyna. Zdawać by się mogło, że rozpoczął się kolejny, standardowy dzień w domu Lynchów. Złudne przypuszczenia.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi, więc padło na Rossa. Ociągając się chłopak ruszył do wejścia, gdy jego wzrok padł na okno. Zobaczył za nim multum różnokolorowych balonów. Gdy uchylił drzwi, zdębiał.
- No hej! - ryknęła blondynka wparowująca do domu jakby nigdy nic.
Chłopak westchnął. Była to Esther, przyjaciółka rodziny, która zawsze zjawiała się znikąd i po nic. Oczywiście, nie można zaprzeczyć, że Lynchowie ją lubili. Dziewczyna miała z nimi świetny kontakt, szczególnie z Rossem, jednak to nie był dobry czas na wesołe pogawędki. Od kilku miesięcy wszyscy sztywno się zachowywali. Było to spowodowane zaręczynami Ella i Rydel. Rodzinka wprawdzie cieszyła się, ale to już nie było to samo, co kiedyś. Nie grali wieczorami w Twistera ani w butelkę, bo para wolała spędzać czas na osobności. Rydel coraz rzadziej gotowała, gdyż wychodziła z narzeczonym do restauracji. Zdarzyło się też kilka razy, że para wyprowadzała się na kilka dni. Jednak wszyscy chcieli, by byli oni szczęśliwi, więc nie protestowali.
- Estheeeer - mruknął Ross i przytulił dziewczynę, która wbiegła do salonu z prędkością światła.
- Riker! Dlaczego nic nie powiedziałeś?
Wszyscy zwrócili się w stronę Esther trzymającą jakieś dwadzieścia napompowanych helem balonów. Riker zmarszczył brwi w geście zdezorientowania. Wszyscy popatrzyli po sobie. Esther westchnęła i rozsiadła się na fotelu ukazując zgrabne nogi.
- No co. Przyniosłam dobre wieści, których Riker nie potrafi z siebie wydusić od, hmm, ile to już będzie... z 5 miesięcy. No dawaj kaczucho. - uniosła brwi i skrzyżowała ręce na piersi. Kolorowa sukienka podkreślała fikuśny kolor oczu blondynki.
Riker zrobił się czerwony jak piwonia i naciągnął rękawy. Chciał z siebie coś wydusić, ale niezbyt mu to szło. Skończyło się na marnym "emm.. hem..." z jego strony.
- Riker ma dziewczynę. - powiedziała szeptem i ukazała rząd białych zębów. Wszystkie oczy zawiesiły się na Rikerze, który wycierał spocone dłonie o spodnie. Wstał i bez słowa wyszedł z pokoju.
Rossa tak zatkało, że aż ślina pociekła mu z otwartej buzi. Otrząsnął się po dłuższej chwili, gdy rodzinka wraz z Esther pogrążyła się w głębokiej dyskusji. Z panującego zamieszania usłyszał tylko kilka krzyków - "szatynka", "wysoka", "ładna". Wstał i poszedł szukać brata. Znalazł go po kilku minutach w łazience.
- No co? - warknął starszy blondyn widząc Rossa w odbiciu lustrzanym. - Chciałem mieć trochę prywatności.
- A my? Przecież jesteśmy rodziną. Powinniśmy się wspierać. - powiedział z wyrzutem Ross, na co Riker wywrócił oczami. Chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał i na pożegnanie rzucił coś w stylu "Jeszcze nie dojrzałeś do takich spraw", po czym wyszedł z pokoju jak nigdy nic. Ross, nie kryjąc żalu i zawiedzenia, wzniósł ręce do nieba i idąc w kierunku salonu prawie zabił się o własne nogi.


A więc doczekaliście się!
Oto rozdział pierwszy.
Pisałam go kilka dni, bo ciągle mi coś nie pasowało i wyszło na to, że niezbyt jestem zadowolona z efektu końcowego. Wenę oczywiście szlag trafił, dlatego lałam trochę wody.
Obiecuję, że to się zmieni!
/CN
Rozdziały będą pojawiać się w każdą niedzielę.


niedziela, 21 lutego 2016

Prolog

     Zapewne zacznę jak we wszystkich typowych historyjkach, ale chyba zawsze trzeba się przedstawić na początku. Przecież musicie wiedzieć czyją historię czytacie. Więc, jestem Laura Marano. Mogę na tym skończyć? Nie lubię się przedstawiać, szczególnie gdy muszę opowiadać o moim nudnym życiu. Nie będę już was zanudzała, po prostu powiem kilka "ciekawostek" na mój temat. W listopadzie skończę 21 lat, także jestem pełnoletnia, juhu. Mam brązowe włosy i oczy, w miarę znośną figurę i jestem zdrowa, jak ryba w wodzie. Uprzedzając wasze pytanie, nie, nie mam chłopaka. Interesuję się muzyką, a konkretnie grą na pianinie i śpiewem. Jako mała dziewczynka grałam w kilku filmach i czasami zastanawiam się, czy nie wrócić do aktorstwa. Chodzę na studia pedagogiczne, na których nie powiem, nieźle mi idzie. Mam starszą siostrę, która pracuje w jakimś studiu telewizyjnym, tak dokładnie, nie wiem gdzie moja siostra pracuje. Nigdy mi się nie chwali, więc nie naciskam. Nasi rodzice wiecznie w trasie, różne chore delegacje lub zmiany pracy. Nie chcąc z Van ciągle podróżować, wybrałyśmy Los Angeles na miejsce naszego stałego pobytu. Mieszkamy tutaj dobre cztery lata i muszę powiedzieć, że jest tutaj znakomicie. Super pogoda, pełno ciekawych miejsc i wiele innych plusów tego miasta. Myślę, że wystarczy na mój temat. Jestem ciekawa, jak dalej potoczy się moje na razie nudne życie.
___________________________
WOOP WOOP
Przybywam z prologiem!
Więc od razu mówię, to mój drugi prolog w życiu i pewnie nie wyszedł ale cssi, nie lubię ich pisać 
Cieszę się, że już w jeden/ dwa dni mamy 3 obserwatorów <333
Więc tak R5 Forever (czytasz to?) jak tak to dedykacja jest dla ciebie, taka mini nagroda za pierwszy komentarz <3333
A no i pani Carmellovxd (jesteś?) chce cię powiadomić, że czytam już twojego bloga, zostało mi jakieś 19 rozdziałów do nadrobienia! <333
Dobra już was zostawiam w spokoju XD
Kocham was 
/ Szylwia, która jest szczęśliwa


sobota, 20 lutego 2016

Notka powitalna

Cześć, kochani!
Tutaj nie kto inny jak wasze ulubione autorki. :')
Zaczynamy nowego bloga z nadzieją, że Wam się spodoba
Nie możemy się pogodzić z myślą, że to już koniec LYAE, ale cóż - trzeba iść dalej. Nie będę przynudzać, powiem tylko, że bardzo się cieszymy, że nadal z nami jesteście.
PS Tak, zmieniłam nazwę (do Sylwii: ODWAL SIĘ OD NIEJ), bo tamtą wymyślałam tak na szybko i była beznadziejna, nie oszukujmy się. XD Ta też nie jest najlepsza, ale może bardziej kreatywna. XD
PS 2 Prolog powoli nadchodzi.
PS 3 SYLWIA KOCHA MOCNIEJ EHE